Habituacja dziennikarza systemu
socjalistycznego a przykłady nacisku aparatu
władzy na prasę po 1989 roku
Byli wierni, posłuszni i często nad wyraz lojalni. Cechowało ich oddanie, a nierzadko nadmierne podporządkowanie się władzy oraz aparatowi Służby Bezpieczeństwa. Bogata bibliografia obejmująca ten okres wielokrotnie podkreśla w jaki sposób dochodziło do habituacji dziennikarza oraz całych redakcji podporządkowanych władzy.
Ostatnie lata to zanik nowych badań nad prasą oficjalnie wydawaną w PRL. Publikacja "Oficjalna prasa w PRL.Tom 1. Seria: Dziennikarze. Twórcy. Naukowcy” wydana w 2020 roku powraca jednak do tego tematu i przywołuje wielką rolę prasy tradycyjnej, która “stanowiła ogromny oręż władz w walce o rząd dusz Polaków, a skutki tamtego okresu odczuwamy do dziś" w obliczu raczkującego radia i telewizji. 1
Kim zatem byli dziennikarze PRL? Czy naprawdę przechodzili proces habituacji, o której profesor Daniel Wincenty wspomina, że była pewną formą autocenzury? Odpowiedź na to zagadnienie znajdziemy w książce "Nierealny Socjalizm", którego autorami są Jerzy Drygalski oraz Jacek Kwaśniewski. Szczegóły na ten temat znajdziemy w rozdziale dotyczącym polityki kadrowej i pożądanego modelu dziennikarstwa.2
Szczególnie istotna wydaje się wypowiedź, która padła na Nadzwyczajnym Zjeździe SDP. „Uważacie, że dziennikarstwo jest wolnym zawodem, że dziennikarstwo jest zawodem, w którym liczą się przede wszystkim kwalifikacje — jesteście w błędzie. Dziennikarstwo to jest zawód, w którym pierwszą kwalifikacją jest dyspozycyjność i posłuszeństwo. Jeśli poza tym jeszcze ktoś umie pisać, to dobrze, ale to jest sprawa pomocnicza i dodatkowa. Uważacie, że należy przejawiać pewne inicjatywy społeczne, przejawiać pewną aktywność — mylicie się. Wszelka inicjatywa, która nie mieści się w dyrektywach, jest sprzeczna z interesem partii dlatego, że zmusza partię do działań, które nie były uprzednio przewidziane".3
Ową wypowiedź skierowano do żurnalistów zatrudnionych w "Życiu Warszawy". Wprowadzała nowy klimat polityki karowej partii wobec całego ich środowiska. Autorzy publikacji podkreślają, że terminami ważnymi dla władz PRL była dyspozycyjność i posłuszeństwo oraz stworzenie grupy "zawodowej nie tylko dyspozycyjnej, ale i psychicznie dopasowanej do warunków, w których przyszło jej pracować". Przyrównano ich do roli pretorianów.
Jaki powinien być jeszcze dziennikarz według władz PRL? Bezrefleksyjny, posłuszny, dyspozycyjny wobec partii, ale "wolny wewnętrznie". Drygalski oraz Kwaśniewski wymieniają sześć elementów polityki kadrowej dziennikarzy. Wśród nich znalazły się: partyjna kontrola systemu awansowego, specyficzne reguły selekcji kadrowej, system nagród specjalnych, periodycznie powtarzane czystki, preferencyjna polityka płacowa oraz system szkolenia narybku. Ciekawa wydaje się zwłaszcza kontrola systemu awansowego. Mianowicie kierownictwo redakcji, stanowiąc przedłużenie terenowego komitetu PZPR ingerowały w treści oraz sprawy personalne wewnątrz redakcji. Ingerencja była różnorodna, nie sformalizowana, zawsze odpowiednia dla komitetu. 4
Ciekawe z perspektywy obserwacji całego środowiska dziennikarskiego wydaje się zwłaszcza metoda kontroli doboru kadry kierownicza. Partia miała wpływ na wszystkie stanowiska kierownicze od sekretarza redakcji wzwyż. Obsada redaktorów natomiast leżała w gestii Sekretariatu KC. Nie było istotne czy pismo wychodzi w Warszawie, czy poza stolicą. Przykładem jest tutaj "Polityka". Gazeta była na tyle istotna, że o wyborze redaktora naczelnego zawiadywał sam I sekretarz KC. Kandydatury zatwierdzał natomiast sam Wydział Propagandy KW. 5 Wśród pozostałych metod wiązania reaktora naczelnego i dziennikarzy była kooptacja, czyli sterowanie w kontekście odpowiednich wyborów do ścisłych władz partyjnych. Warto tutaj dodać, że zdarzało się, że dziennikarzami zostawały osoby, które przedtem nie miały nic wspólnego z dziennikarstwem jako takim. 6 Ową kooptacją, o której wspomina się w publikacji "Nierealny Socjalizm" była przynależnością redaktorów naczelnych do egzekutyw. KW. Centralnej gazecie partyjnej, „Trybunie Ludu", odpowiadał szczebel KC.
Redaktor naczelny „Życia Warszawy" był zwyczajowo, do końca lat 50-ych zastępcą członka KC. Miejsce zajmowane w aparacie partyjnym znacznie wzmacniało pozycję naczelnego w zespole, aczkolwiek niekoniecznie musiał on w samym aparacie odgrywać istotną rolę. Faktem jest, że gdy w roku 1971 ówczesny redaktor naczelny „Życia Warszawy" przestał zasiadać w najwyższych gremiach partyjnych, a miejsce tam zajął jego zastępca, oznaczało to początek końca kariery tego pierwszego.7
W pracy doktorskiej "Zawód dziennikarza w obliczu konwergencji mediów" Katarzyna Siezieniewska przypomina badania dziennikarzy w czasach PRL-u, które przeprowadziła wybitna amerykańska badaczka Jane Leftwich Curry. Profesor politologii na Santa Clara University w Kalifornii w Stanach Zjednoczonych poświęciła wiele pracy takim zagadnieniom jak związki dziennikarzy z elitą polityczną PRL-u, określała ich mianem aktorów politycznych oraz wyjaśniała motywację do pracy ówczesnych ludzi związanych z mediami. Pojawia się tu pojęcie pasa transmisyjnego władzy. 8
Co ciekawe Curry wskazuje, że na tle innych państw Związku Radzieckiego, polscy dziennikarze cieszyli się niezwykłą wolnością. Według badaczki upolitycznianie nie wpływało na ich profesjonalizm mediów. Co mocno kłóci się z pracami badawczymi polskich historyków czy stanowiska IPN.9
- Curry charakteryzuje świat ówczesnych dziennikarzy jako świat konfliktów. Z jednej strony starali się być profesjonalistami w swoim zawodzie, sprostać oczekiwaniom czytelników i współpracowników, a drugiej zaś − musieli podporządkowywać się odgórnym poleceniom, które otrzymywali z partii, od elit rządowych, redakcji i wydawcy. Zwykle te polecenia i żądania były sprzeczne ze sobą, a do tego w codziennej pracy musieli radzić sobie z problemami ówczesnych czasów, takimi jak reglamentacja papieru - wnioskuje Siezieniewska w swojej doktorskiej pracy co jest zbieżne z tym co zapisano w "Nierealnym Socjaliźmie".
Trzeba tu wskazać, że oprócz formalnego trybu zatrudniania dziennikarzy (przynależność do egzekutywy, dyspozycyjność) stosowano także nieformalne tryby doboru. Wynikało to z dużej ilości chętnych, a małej ilości stanowisk. Pierwszą zasadą nieformalnego wyboru było "oddanie sprawie towarzyszy". 10
Kto odnalazł się w tej rzeczywistości, kto lawirował i umiejętnie odnajdywał się w rzeczywistości PRL mógł dynamicznie piąć się po hierarchii dziennikarskiej. Korzyści jak podkreślają autorzy książki, były obopólne. W zamian za popieranie patrona klienci zyskali szanse na własny awans wraz z jego awansem. Patron zaś dzięki nim nieformalnie kontrolował szersze obszary działania, co umożliwiało mu utrzymanie się na obecnym stanowisku i ewentualny, kolejny skok w górę. Trzeba jednak pamiętać, że możliwości ciągnięcia w górę swych zaufanych zależały w massmediach od siły przebicia patrona w komórce KC zawiadującej ruchem kadry dziennikarskiej.
Złe stosunki Mieczysława Rakowskiego (redaktor naczelny tygodnika „Polityka") z tą instytucją powodowały np., że mimo kilkakrotnego zgłaszania przezeń swego sekretarza redakcji na stanowisko zastępcy, propozycje te nie uzyskały akceptacji Wydziału Prasy KC. Podobnie Maciej Szczepański nie miał w pierwszym okresie swego urzędowania na stanowisku przewodniczącego Radiokomitetu pełnej swobody doboru współpracowników. 11 Zdaniem Jane Curry polscy dziennikarze PRL-u często sprawiali wrażenie funkcjonowania wokół dwóch światów. Jest to dość łagodna wersja, odbiegająca od tego jak tamten czas widzą polscy historycy. Zdaniem Curry dziennikarze zachowali swój profesjonalny świat i zaakceptowali polityczne otoczenie. Trudno się pogodzić z taką wizją tego jak rzeczywiście to wyglądało zwłaszcza biorąc pod uwagę Stan Wojenny i wymianę całego środowiska np. radiowego na funkcjonariuszy, a nawet wojskowych.12
Odchodząc od ogółu przywołany zostaje także ranking najbardziej wpływowych dziennikarzy pod koniec lat 70. XX wieku.13 Znaleźli się w nim: Karol Małcużyński, Mieczysław Rakowski, Ryszard Kapuściński, Ryszard Wojna, Zygmunt Broniarek, Wiesław Górnicki, Jerzy Urban, Edmund Osmańczyk, Bartosz Janiszewski, Daniel Passent, Krzysztof Kąkolewski oraz Krzysztof Toeplitz.14 Ich charaktery, podejście do rzeczywistości politycznej i nie tylko została dokładnie opisana w książce badaczki. Dziennikarzy podzielono na dwie grupy (redaktorów i wydawców oraz elity dziennikarskiej).15
Zupełnie inaczej na problem dziennikarzy w PRL spogląda Daniel Wincenty z Uniwersytetu Gdańskiego. Jego pogląd jest zdecydowanie bardziej stanowczy.16 Badacz powołuje się tutaj na wspomnianą już na początku i w tytule pracy koncepcją habitusu sformułowaną przez francuskiego socjologa Pierre’a Bourdieu. Jak wyglądało to w PRL? Habitus przypominał tutaj formę społecznego nacisku na jednostkę w oparciu o zasadę chodziło o czasem codzienne sytuacje, które kwitowano w pracy w myśl zasady "nie podskakuj, nie podskakuj, siedź na d… i przytakuj”. Ciekawą postacią jest tutaj Marek Barański, polski dziennikarz, związany z obozem władzy, a następnie "Trybuną" i tygodnikiem "Nie". Barański w swojej książce DTV Tajemnice przywołuje wspomnienia dotyczące Grzegorza Woźniaka (współpracownika WSI ps. "Cezar"). Historia Woźniaka była nauczką dla wielu dziennikarzy tamtego okresu. Po wprowadzeniu stanu wojennego został odsunięty od prowadzenia Dziennika Telewizyjnego. Potem do łask powrócił. Powrócił w wielkim stylu stając się aktywną osobą w propagandzie PRL.17 Ostatecznie został zwolniony dopiero pod koniec lat 80. XX wieku na wniosek wniosek ówczesnego prezesa Radiokomitetu Andrzeja Drawicza i Jacka Snopkiewicza.18
Takich sytuacji było dużo więcej. Zwłaszcza podczas Sierpnia 90 w Stoczni Gdańskiej.
- Dziennikarze ci mieli świadomość, że w czasie strajku żaden reportaż ze stoczni „nie przejdzie”. W tym sensie moralny wstrząs, o którym wspomniał Sławek, rzeczywiście miał ograniczony zasięg. Poza tym chodziło również o obawę przed utratą przywilejów płynących z odpowiedniego zachowywania się. Habitus podpowiadał, że nadmierny krytycyzm i przenikliwość nie popłacały. Cenzura wiążąca się z funkcjonowaniem Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk była już „tylko” swoistym domknięciem systemu kontroli władzy nad dziennikarzami - przypomina Daniel Wincenty.
Tajni współpracownicy, inwigilacja, czujne oko i ucho aparatu władzy były jedną z metod, które stosowano w środowisku medialnym, gdzie nie zachowano starannego doboru kadr. Według historyka Sławomira Cenckiewicza system sowiecki opierał się na braku zaufania oraz obecności agentów w redakcjach. Było to konieczne w niektórych czasopismach. Działania inwigilacyjne stosowano wobec "Polityka", która była poligonem doświadczalnym aparatu władzy o czym przypomniał Piotr Semka na łamach "Wprost".19 Semka wspomina, że naczelny polityki "otrzymywał od kolejnych ekip placet na limitowaną bezkompromisowość i liberalizm”. W "Polityce" czołowym i sprawdzonym donosicielem był Kazimierz Koźniewski ps. „33”.
- (Krzysztof Kaźniewski- przyp.red) bez opamiętania nadawał na wszystkich, od funkcjonariuszy partyjnych w rodzaju redaktora Mieczysława F. Rakowskiego i Jerzego Urbana, poprzez tak lojalne pióra jak Barbara Pietkiewicz i Daniel Passent, aż po solidarnościowców w rodzaju Macieja Iłowieckiego i Marty Wesołowskiej. „33” potrafi ł opisywać w donosach nawet odprawy dziennikarskie w KC PZPR. W jednym z donosów z 1986 r. obnażył niechcący warsztat dziennikarski obowiązujący w PRL, opisał mianowicie Barbarę Pietkiewicz, która „autoryzowała” swój tekst o zomowcach u gen. Czesława Kiszczaka i funkcjonariuszy MSW - przypomina Cenckiewicz.
Według dokumentów IPN wśród dziennikarzy stosowano nie tylko zapędy dotyczące politycznego oceniania ich pracy. Zdarzały się bowiem zwolnienia merytoryczne, co zostało udowodnione w źródłach. 20
W przypadku gdańskiej nomenklatury tylko jeden dziennikarz nie należał do PZPR. Stopień upartyjnienia był zatem bardzo wysoki. 21 Niecałe środowisko dziennikarskie nie opierało się działaniom agentury. W publikacji "Media Totalitarne" dr Hanna Karp podkreśla rolę Tygodnika Powszechnego. Redakcja Tygodnika budowała własny system "obrony, przed agenturą, przyjęła zasadę, by każdy kto odbywał rozmowy, był wzywany przez bezpiekę powiadamiał o tych zdarzeniach redakcyjnych szefów". Mimo tego działania te były utrudnione. Władza korzystała z całej gammy możliwości. Jak podkreśla Graczyk środowisko "dzielnie walczyło z władzami bezpieczeństwa i w ten sposób odegrało znaczną rolę w powojennej historii Polski".22
Okres końcówki lat 80. XX wieku to powolny proces uwalniania się poszczególnych gałęzi medialnych. Następnie rozkwit dziennikarstwa śledczego lat 90. XX wieku. Obecnie Polska mimo wielu przeciwności losu reprezentuje nurt liberalizmu w mediach. Oznacza się to pozorną wolnością słowa oraz teoretycznym pluralizmem. Choć formalnie istnieją, to w praktyce często wynikają z konieczności podporządkowania się czy to sytuacji politycznej czy też finansowej (reklamowej). Korzyści reklamowe stanowią tutaj główne zależności między politykami, a dziennikarzami i całymi redakcjami. Politycy, którzy mają możliwość dofinansować media siłą rzeczą wiążą się z przedstawicielami prasy. Choć zależności są, to nie są one często tak oczywiste, jak struktura właścicielska władzy w PRL.
W przypadku III RP dziennikarze spotykali się z różnymi formami przemocy oraz cenzury. W pracy niniejszej chciałbym przywołać casus gazety Wprost i tzw. afery taśmowej. Tym bardziej istotny, że w ostatnim czasie zapadł jeden z wyroków w tej głośnej sprawie, a skazanym okazał się dziennikarz Michał Majewski.23
Głośna sprawa z wtargnięciem służb ABW do redakcji WPROST aby odzyskać nagrania polityków Platformy Obywatelskiej odbiła się szerokim echem w środowisku dziennikarskim. Redaktorzy wielu gazet, ponad podziałami zaprotestowali w tej sprawie pisząc list otwarty podpisali się dziennikarze od Moniki Olejnik, po Cezarego Gmyza, d Wojciecha Czuchnowskiego po Samuela Pereirę, od Bertolda Kittla po Michała Rachonia, od Katarzyny Kolendy-Zaleskiej po Rafała Ziemkiewicza.
– To pierwszy po 1989 roku przypadek jawnie siłowego rozwiązania wobec mediów i otwartej ingerencji tajnych służb w sferę wolności słowa w jej najbardziej wrażliwym aspekcie, jakim jest ochrona źródeł, które zastrzegły sobie anonimowość. (…) Nie możemy pozostać obojętni, wobec tego brutalnego aktu naruszenia niezależności dziennikarskiej – pisali dziennikarze.
Być może właśnie siłowe rozwiązania obudziły stare wspomnienia z okresu PRL, a laptop Latkowskiego urósł do potęgi obrony wartości dziennikarskich. Sam Latkowski nazwał ABW bandytami i relacjonował całe zdarzenia jako zamach na wolność słowa.
- Wobec mnie użyto przemocy fizycznej. Rzuciło się na mnie kilku funkcjonariuszy. Zdemolowano nam redakcję. Odebrano dzień pracy. _Latkowski zaapelował do dziennikarzy zebranych w redakcji Wprost: _ Nie mieszajcie w to polityki. Walczymy o obronę tajemnicy dziennikarskiej - apelował redaktor naczelny.24 Choć środowisko dziennikarskie uznało to za naruszenie pewnych swobód działalności dziennikarzy i napawało niepokojem społeczeństwo, Sąd Okręgowy w Warszawie podtrzymał wyrok pierwszej instancji, skazujący Michała M. Lisieckiego, byłego prezesa PMPG (właściciel wydawcy "Wprost") i Michała Majewskiego, byłego dziennikarza tygodnika "Wprost", na grzywny za przeszkadzanie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego podczas akcji w redakcji tytułu w 2014 roku.
- W lutym ub.r. zostali skazani za przeszkadzanie ABW podczas akcji. Sąd Rejonowy w Warszawie zasądził im odpowiednio 18 tys. i 20 tys. zł grzywny z artykułu 224 § 2 Kodeksu karnego, który mówi o tym, że podlega karze ten, kto stosuje przemoc lub groźbę bezprawną w celu zmuszenia funkcjonariusza publicznego do przedsięwzięcia lub zaniechania prawnej czynności służbowej. Apelację od wyroku wniosła Prokuratura Okręgowa w Łodzi, która podkreślała, że Majewski nie popełnił przestępstwa - przypomniał Jacek Stawiany, redaktor branżowego Press w styczniu 2021 roku.
Przypomnijmy afera taśmowa i wtargnięcie do siedziby WPROST uderzyło w wizerunek ówczesnej partii rządzącej. Widząc to premier Donald Tusk próbował na łamach "Polityki" kilkakrotnie oddalić oskarżenia od swojej osoby zapewniając, że pozostawał w kontakcie telefonicznym z prokuratorem generalnym, a więc wiedział o całej akcji ABW.
– Zadałem im jedno pytanie: czy działanie wobec redakcji „Wprost” jest absolutną koniecznością i kto podejmuje tego typu decyzje, które skazują nas na poważny konflikt między działaniem na rzecz egzekucji prawa i wolnością słowa - lawirował premier Tusk.
Tymczasem Latkowski podkreślał, że "Tu chodzi o istotę mediów. Jest tajemnica dziennikarska i to jej bronię. Użyto wobec mnie siły, rzucili się na mnie funkcjonariusze".25 Ciekawe są tutaj argumenty obrony taśm ze strony redakcji WPROST. Dziennikarze gazety powoływali się na prawo prasowe, które zapewniało i zastrzegało anonimowość mimo nacisków ABW.
– Prawo prasowe mówi, że jeżeli źródło informacji zastrzegło anonimowość, to ja, Michał Majewski, i inne osoby, które miały dostęp do tych materiałów, nie możemy tego ujawnić. Najpierw musimy sprawdzić, czy przekazanie tych materiałów nie doprowadzi do źródła - dodawał Latkowski, zapewniając, że materiały wyda jeśli zażyczy sobie tego źródło, które wolało pozostać anonimowe.
Ukaranie dziennikarzy wydaje się być kwestią niezrozumienia istoty działalności mediów w Polsce oraz przejawem starej nomenklatury. Mimo tego pierwotnie prokuratura odstąpiła od działania w tej sprawie. W bardzo ogólnym komunikacie poinformowano, że "w związku z zaistniałą sytuacją, tj. eskalacją konfliktu, w szczególności zagrożeniem dla bezpieczeństwa i zdrowia prokuratorów i funkcjonariuszy ABW wykonujących czynności przeszukania w siedzibie redakcji oraz brakiem prawidłowego i realnego zabezpieczenia pracy tychże przez obecnych na miejscu funkcjonariuszy Policji, prokuratorzy zmuszeni byli odstąpić od kontynuowania zadań służbowych". Tymczasem według rzecznik Prokuratury Okręgowej, materiały, które były w rękach WPROST były dowodem w sprawie przestępstwa. Stąd też przeszukanie całej redakcji.
Cała sprawa nabrała jeszcze jednego znaczenia. Według Latkowskiego szantażowanych dziennikarzy w Polsce może być bardzo wiele. Szczegóły tamtych przemyśleń zostały zawarte w publikacji "Afera podsłuchowa. Taśmy Wprost" autorstwa wspomnianych Latkowskiego i Majewskiego. Podczas spotkania Latkowski zwrócił uwagę na "finansową słabość polskich mediów".
- Są uzależnione od reklam, czytelnictwo jest słabe. Nasz wydawca ucierpiał, Orlen wycofał reklamy. Prezes Jacek Krawiec (także był nagrany - przyp. red.) uważał, że jest bezkarny. Że nic nie można mu zrobić, bo to największy reklamodawca. Ale są sytuacje, w których się nie kalkuluje - wyjaśnił.
W wypowiedzi Latkowskiego pada bardzo ważne zdanie dotyczące powiązań reklamowych i finansowych. Wydaje się być one bardzo istotne w środowisku medialnym charakteryzowanym jako liberalne i demokratyczne oraz kapitalistyczne i konkurencyjne. W przypadku wtargnięcia do redakcji WPROST mamy coś jeszcze - próbę siłowe rozwiązania sprawy. W artykule z 5 lutego 2020 roku "Skazany za laptopa Latkowskiego" Michał Majewski wskazuje, że został skazany z artykułu 224 & 2, a który mówi, że karze podlega ten, kto stosuje przemoc lub groźbę bezprawną w celu zmuszania funkcjonariusza publicznego do przedsięwzięcia lub zaniechania prawnej czynności służbowej.
- Chodzi dokładnie o tę, wszystkim tak dobrze znaną scenę, gdy agenci ABW próbują wyrwać komputer Latkowskiemu. W żadnym razie nie było tam przemocy z mojej strony, czy też gróźb. Przypisane mi zachowania po prostu nie miały miejsca. Kto ma wątpliwości, może obejrzeć popularny do dziś filmik w YouTube. I żeby było jasne, proces w najmniejszym stopniu nie wskazał bym używał przemocy, czy też komuś groził. Nie padło ani jedno obraźliwe słowo! - zapewnia Majewski.
Kwestia oceny przez sędziego pozostawia wiele do życzenia. Niezależne media w Polsce wciąż muszą walczyć o swoją niezależność, starając się jednocześnie zachować swoje wpływy nie tylko polityczne, ale także finansowe. Problem domyka rozwój Internetu, gdzie konkurencyjność na przekazywanie informacji jest bardzo duża. Pozostaje wierzyć, że dziennikarze III RP nie poddadzą się habituacji rodem z PRL a pozostaną wierni zasadom oraz swojej dziennikarskiej misji.
0 Komentarze